piątek, 25 grudnia 2015

Cichy zabójca

Warto przeczytać.

Dziś przybywam z zupełnie innym tematem, w ogóle nie dotyczącym bloga ale bardzo istotnym, dlatego chcę nagiąć trochę zasady.Jest czas świąteczny, spokojny i pełen miłości. Spędzamy go ze swoją rodziną, o którą dbamy nie tylko w święta.Opowiem Wam swoją historię, nie po to, aby się chwalić. Nie oczekuję też żadnego współczucia. Chcę Wam tylko pomóc.

W ostatni piątek 18 grudnia wieczorem poszłam się kąpać, normalnie, jak zwykle. 
Byłam w mieszkaniu z moją babcią. Wyszłam spod prysznica, osuszyłam się, zaczęłam się ubierać i tu dalej mam tylko przebłyski. Pamiętam że leciałam na podłogę, moje ciało mnie nie słuchało, próbowałam łapać się umywalki, słyszałam jak babcia mnie woła co się dzieje.. ale co z tego, że ją słyszałam jak nie mogłam odpowiedzieć.. i tu już koniec, nic nie pamiętam. Kiedy się ocknęłam, leżałam na podłodze, cała się trzęsąc, a nade mną stała babcia, która coś do mnie krzyczała. Nie wiedziałam co się dzieje, dalej nie mogłam mówić. Zadzwoniła do mojej mamy. Na szczęście moja mama mieszka w bloku obok i w minute tu była. Z tego wszystkiego zapomniały jaki jest numer na pogotowie i dzwoniły do kogoś, żeby zapytać. Możecie sobie wyobrazić w jakim szoku były. Podniosły mnie razem i zaniosły do pokoju na łóżko. Pamiętam, że bardzo w głowie mi się kręciło i sama na pewno nie dałabym rady iść. 

Gdy mama zadzwoniła na pogotowie, lekarz chciał ze mną rozmawiać. Mówił, że to mu wygląda na objawy gorączki i
kazał sprawdzić mi temperature.Powiedziałam, że to na pewno nie gorączka, bo wiem jak to jest ją mieć i, że mają przyjechać. Pamiętam że miałam ok. 35 st C. Bardzo mnie zdenerwował, no bo jak mogły być to objawy gorączki.. Wiem, że rozmawiałam z nim bez ładu i składu, ale podszedł do tego tak, jakbym zmyślała. 
Po jakimś czasie przyjechali i zaczęli mnie badać. Wiadomo..cukier, ciśnienie, saturacja.. Mieli ze sobą czujnik czadu.
Włączyli i okazało się, że mieszkanie jest zaczadzone. Wezwali straż pożarną. My musieliśmy wyjść z domu, czekaliśmy na straż, ja siedziałam już w karetce pod tlenem. Gdy przyjechali to ich czujnik bardzo mocno piszczał, pootwierali wszystkie okna w domu i zakręcili gaz. Sprawdzili inne mieszkania w klatce. 

Pojechałam do szpitala razem z babcią i z mamą, ponieważ one też w tym mieszkaniu były i mogły się zatruć. 
Podali nam tlen i pobrali krew. Usłyszałam, że rano już byśmy się nie obudziły i gdyby babcia tak szybko mnie nie znalazła, to byłoby ciężko. Z krwi wyszło, że jestem zatruta na ponad 25% i to zagraża mojemu życiu.
Musiałam jechać do Wrocławia do komory hiperbarycznej. Więc zawieźli mnie tam samą, bez niczego, z rozładowanym telefonem. Dotarliśmy tam po 2 w nocy i wsadzili mnie w tę komorę. To było coś okropnego... Było w niej bardzo duże ciśnienie, które dosłownie rozsadzało mi uszy. Tak bolały, że aż łzy mi ciekły i nie mogłam sobie z tym bólem poradzić. Po ok. 10 min to ustało, bo chyba się przyzwyczaiłam i już mi się tylko zatykały. Miałam tam leżeć jeszcze godzinę, więc Pani włączyła mi komedię "Dlaczego Nie" i tak mi ta godzina zleciała.




Po tym zawieźli mnie do Dolnośląskiego Szpitala na toksykologię. Myślałam, że mi tam badania tylko porobią i odwiozą do Nowej Soli. Kiedy pielęgniarka założyła mi opaskę na rękę i zaczęła coś tam wypełniać,
to już wiedziałam, że zostaję na oddziale. Byłam w takim szoku, że zapomniałam, że mam język w buzi. 
Bo przecież nie miałam ze sobą nic oprócz kurtki i tego co na sobie, a mój telefon miał 10% baterii. 
O ok. 4 nad ranem leżałam już w swoim łóżku szpitalnym i tylko płakałam. Ze zmęczenia zasnęłam i o 7 budzili mnie na 
pobieranie krwi, później śniadanie. Jedzienie oczywiście było okropne. I myślę, że szpital to najlepsza dieta, bo przez
2 dni schudłam. W sobotę wieczorem, przyszły do mnie dwa Anioły z prośby mojego chłopaka z potrzebnymi dla mnie rzeczami.  Nazywam ich tak, ponieważ oni zupełnie mnie nie znali, a przyszli i bardzo mi pomogli. Jestem im teraz bardzo wdzięczna. A w niedzielę odwiedziła mnie moja przyjaciółka ze znajomymi. 




Ciągle mówiono mi, że prawdopodobnie w poniedziałek wyjdę ze szpitala. W poniedziałek dowiedziałam się, że może w środę. Chociaż wyniki miałam dobre i też dobrze się czułam. Wypisałam się na żądanie.
Może wielu z was powie, że głupia. Ale ekg czy troponinę mogę zrobić sobie w Nowej Soli, dobrze się czułam i nikogo tam nie miałam. Teraz przez 2-3 tygodnie nie mogę nic. Nie mogę obciążać mojego serca. Żadnego stresu, nerwów, wysiłku fizycznego, nie mogę nawet sprzątać w domu, nie mogę siedzieć w kuchni, gdzie się coś gotuje.
Muszę dużo spacerować i wietrzyć mieszkanie. Musiałam odwołać egzamin na prawo jazdy, imprezę i w sylwestra nawet się za bardzo nie pobawię. Ale zdrowie najważniejsze,a takie rzeczy mogą poczekać. 




Zima jest takim czasem, że ludzie zamykają okna, żeby im ciepło z domu nie uciekało. 
Wietrzcie swoje mieszkania i zainstalujcie sobie czujniki czadu w swoich domach.
Koszt takiego czujnika to ok.100zł. Nie jest to duża kwota w stosunku do wartości życia ludzkiego czy zdrowia.
Zadbajmy o siebie i o swoje rodziny. To było dla mnie bardzo straszne i na prawdę nikomu, nawet największemu wrogowi tego nie życzę. Mnie uratowała babcia a ktoś może nie mieć tyle szczęścia. Zawsze się to tylko gdzieś słyszy w telewizji czy z opowiadań i nigdy nie pomyślałabym, że to będzie kiedykolwiek mnie dotyczyć.
Człowiek jest mądry dopiero po.





Najważniejsze to doceniać życie i ludzi którzy nas otaczają.